Od MP3 do Spotify


Legalna, wysokiej jakości muzyka cyfrowa to temat, który śledzę od jego ociężałych początków na polskim i nie tylko polskim rynku. Po latach prób z różnymi rozwiązaniami przeszedłem w końcu na Spotify… i zostaję.

Początkowo w cyfrowym muzycznym świecie królowała „empetrójka”. Do lżejszej, cyfrowej wersji zrzuciłem tony płyt CD, a w drugą stronę nagrałem kolejną tonę składanek. Wokół komputera walały się cake’i wypełnione krążkami i zawsze trzeba było pamiętać, by nagrać z szybkością 2x, no max 4x, żeby stare odtwarzacze chciały współpracować z naszą płytką.

SONY-D-5_discman

W czasach zaporowo drogich pamięci flash najsprytniejszą z opcji słuchania przenośnej muzyki był discman – koniecznie z dużym buforem (żeby byle pierdnięcie nie przerywało muzyki), a najlepiej jeszcze z obsługą plików MP3. Najważniejsze były właśnie empetrójki, bo pomimo ich ograniczeń i wyrastających jak grzyby po deszczu znacznie doskonalszych standardów, to z MP3 zgodność zachować musiał każdy producent. W dopiero w dalszej kolejności były egzotyki jak OGG Vorbis czy przepychane na siłę przez Microsoft WMA. Obok wielgaśnych discmanów był jeszcze poręczny Sony MiniDisc… ale kogo było na niego stać?

Nadal jednak muzykę trzeba było najpierw kupić na płytach. Na ten krok i późniejszą konwersję plików decydowało się jednak coraz mniej osób. Poświęcając drogocenne impulso-złotówki można było przecież pomalutku ściągnąć cały album muzyczny po łączach TP, w tle czatując sobie z uroczą koleżanką (lub z kimś za nią się podającym).

nokia-5510-press-photo

Szczyt świetności MP3 nastąpił, gdy nagle do telefonów zaczęły trafiać sensowne pojemności pamięci wewnętrznych (mowa tu nie o gigabajtach, lecz o megabajtach), pojawiły się ciut tańsze karty pamięci (w standardach kilkunastu, żeby było trudniej), a rynek zalały równolegle rozwijające się empetrójki i empeczwórki – czyli takie nowe Walkmany, tym razem z Sony nie mające nic wspólnego. Na zakupie odtwarzacza kończyły się wydatki – pirackie pliki z muzyką wędrowały z rąk do rąk, osiągając przy tym transferze przepustowość znacznie lepszą niż łącza z tamtych czasów.

S1_mp3_player_example-edit

Pamięta ktoś Napstera?

O legalność nie pytał nikt, a Napster (aplikacja P2P do pobierania muzyki) coraz bardziej zaczął irytować wytwórnie. Gdy w końcu Napster uległ i zaczął sprzedawać muzykę… użytkownicy znaleźli sobie inne pirackie enklawy.

Chociaż sklepów z cyfrową muzyką przybywało, wszyscy patrzyli na nie z politowaniem. Na co komu cyfrowy album w cenie oryginalnego krążka, albo i wyższej?
napster-logo

Apple na cyfrowej muzyce zarobił najwięcej

Gdy Napster zaczął trafiać na coraz większe trudności prawne, za oceanem Apple zaczął promować aplikację iTunes. Ta z odtwarzacza muzycznego rozrosła się stopniowo do największego sklepu zarówno z muzyką, jak i z mobilnymi grami czy filmami. Ścisłe połączenie aplikacji z iPodami (urastających w tych czasach do miana kultowych) i otworzenie w 2003 roku w ramach platformy sklepu z legalną muzyką, bardzo namieszało na rynku.

W Polsce patrzyło się na to wszystko z zaciekawieniem, ale nawet jak ktoś ściągnął sobie dyskowego iPoda od cioci z Ameryki (i nie wpadł na pomysł jego sprzedaży), to pieruńsko drogiej muzyki od Apple’a i tak nie kupował.

ipod-2003-commercial

iPhone zjadł iPoda

W moim przypadku zmiana podejścia przyszła dopiero w 2007 roku, gdy pojawił się pierwszy iPhone. Nie, nie był on dla mnie seksy, natomiast pierwszy iPod Touch już tak. Gdy do możliwości muzycznych doszedł sklep z aplikacjami, wsiąkłem w Apple’a i iTunes totalnie (a także w sklepy alternatywne).

iPoda zastąpił iPhone 3G, potem był 3GS, a w międzyczasie patrzyłem z politowaniem na ofertę aplikacji w sklepie Google’a. iTunes wyprzedzał resztę świata o całą epokę. Były to piękne czasy z dolarem kosztującym w Polsce tylko nieco ponad 2 zł. Oferta sklepu Apple’a nigdy później nie była dla nas aż tak korzystna. Mało tego, programistom z Chin udało się złamać zabezpieczenia kodów podarunkowych Apple’a i w szczytowej formie tego procederu za cyfrowego dolara płaciło się kilkadziesiąt groszy.

apple-ipod-touch-1st-gen

Można było się poczuć przez chwilę bardzo amerykańsko (do czasu rozprawienia się z problemem przez Apple’a). Po stworzeniu konta w USA dostawaliśmy dostęp do muzyki, filmów i seriali, które dało się kupić i zapisać w pamięci komputera czy telefonu niemal bez wyrzutów sumienia (w końcu było trochę kombinowania, pomimo wydanych złotówek). Już sam fakt jak to wtedy działało nie budził wątpliwości, że jedynym królem jest Apple.

Albo był. W momencie gdy dostęp do tanich kodów został odcięty, a kursy walut przybrały dramatyczny wartości, trzeba było wrócić do szarej, polskiej rzeczywistości. Na kolejnego iPhone’a nie było mnie już stać (ich ceny z roku na rok mocno rosły), a legalnej muzyki trzeba było szukać gdzie indziej.

Polski przebłysk nadziei – Muzodajnia

W lipcu 2008 roku Plus uruchomił Muzodajnię – polski sklep z utworami w formatach MP3 i WMA. Klienci Plusa mogli za 5, 10 lub 20 zł miesięcznie legalnie pobrać z zasobów serwisu co miesiąc 25, 100 lub 250 utworów. 8 groszy za empetrójkę?! No ale jak na złość nie miałem wtedy usług w Plusie.

muzodajnia

Po pewnym czasie pojawiła się też możliwość zakupu muzyki przez klientów spoza zielonej sieci. Żeby jednak nie było zbyt różowo, pakiety były droższe i trzeba było zapłacić za rok z góry. Patrząc na 80 tys. użytkowników usługi po niespełna roku jej działania (współczesnym serwisom streamingowym w Polsce szło znacznie gorzej), zacisnąłem zęby i kupiłem roczny pakiet w najwyższej opcji. Ba, nawet do usługi ochoczo później jeszcze wracałem, tworząc bibliotekę liczącą ponad 3500 utworów.

O co chodzi z tym Deezerem?

Gdy z uporem maniaka pobierałem pliki z serwisu Plusa, starając się nie zmarnować miesięcznego limitu i zapamiętując które z albumów udało się pobrać tylko do połowy, Facebook zaczęła zalewać fala linków znajomych. Co chwila pojawiały się informacje, że słuchają takiej a takiej muzyki na Deezerze czy rzadziej na Spotify.

No ale po co mam płacić 20 zł za sam dostęp, skoro za te pieniądze mam kilkanaście albumów w „fizycznej” formie plików na dysku komputera? Machnąłem ręką.

wimp1

W końcu jednak trzeba było się zabrać za temat. Padło na Wimpa, który wystartował w Polsce pod koniec 2012 roku. Momentalnie pożegnałem się z Muzodajnią, a po pół roku użytkowania dostałem od Samsunga jakiś tajemniczy kupon na darmowego przez kilka miesięcy Deezera. No dobrze, zobaczmy ile to warte.

Szok. Tym razem to już nie tylko odtwarzacz, ale aplikacja sugerująca jaka muzyka może się nam spodobać i prezentująca ciekawe playlisty oraz trendy w muzycznej modzie. Biblioteka szybko rozrosła się. Nie miałem jednak nadal jakiegoś specjalnego przekonania do płacenia za dostęp. Wprowadzenie przez Play do swojej oferty Wimpa spowodowało kolejny przeskok – w końcu nie będzie trzeba tracić transferu na pobieranie nowej muzyki poza domem. Brak powrotu do Deezera przypieczętowało pomijanie przez dłuższy czas aplikacji dla Windows Phone.

deezer-1

Przez większość osób Wimp był traktowany jednak jako dziadek, a udostępnianie playlist znajomym było właściwie niemożliwe, bo wszyscy mieli albo Deezera, albo Spotify (na które obraziłem się dawno temu, sam nie wiem dlaczego). W 2014 roku wrócił więc Deezer. Oczywiście gdy tylko wrócił, to nagle okazało się, że jest już niemodny i wszyscy mają Spotify (ja chyba nigdy za tymi znajomymi nie nadążę).

Jay-Z kupił serwis muzyczny WiMP i zmienił go w TIDAL-a

O ciekawe – pomyślałem na początku 2015 roku, próbując sobie zwizualizować 56 mln dolarów. Nie wiem po co mu to, no ale dobrze. Obejrzałem galę otwarcia TIDAL-a, gwiazd gwiazdeczek od groma, głównie POP, ale skala zrobiła wrażenie. Mnóstwo jakichś tam ekskluzywnych utworów i playlist od gwiazd, a do tego przemycona gdzieś ukradkiem informacja, że login do Wimpa zadziała.

tidal-1

Odkurzyłem więc dane do logowania. Tidal wyglądał świeżo, nowocześnie i rzeczywiście już na start serwował dużo niedostępnej nigdzie indziej muzyki, a do tego teledyski. Do tego pod koniec 2015 roku Play dogadał się w temacie udostępnienia Tidala swoim klientom zupełnie za darmo. Po dwóch miesiącach od premiery darmowego wariantu usługi, Tidal stał się najpopularniejszym serwisem streamingowym w Polsce (z tych premium).

No proszę, czyli intuicyjne postawienie na Wimpa na początku mojej streamingowej przygody było słuszne. To teraz mogę udostępniać swobodnie playlisty znajomym? A gdzie tam. Oni już są gdzie indziej.

480 zł oszczędności

Darmowy przez dwa lata dla klientów Play Tidal to jak łatwo policzyć aż 480 zł oszczędności. Rozglądam się w prawo i w lewo – znajomi siedzą na Spotify lub na Apple Music. Tidala mają tylko ci nieliczni, którym sam zakomunikowałem, że mogą go dostać za darmo. Nie są przekonani do usługi… ale to jeszcze nie ten etap i nie ta ścieżka rozwoju muzycznych przyzwyczajeń.

Teraz, jak się okazuje, młodzi słuchają muzyki przede wszystkim na YouTube’ie. Tanie jak barszcz pakiety internetowe sprawiły, że przeszkodą nie jest nawet brak Wi-Fi.

– Ale przecież nie można zapisać muzyki do pamięci telefonu – namawiam na alternatywę. – Mam wszędzie LTE – dostaję ripostę. Przegrać z brakiem białych plam zasięgu? Bezcenne :-).

Pełnego reklam* YouTube’a nie chcę (*tak, wiem, że da się już reklamy odpłatnie wyłączyć). Problem mam inny.

deezer-2

Jay-Z przynudza

Zauważyłem, że kontrakty z polskimi sieciami komórkowymi pozytywnie odbiły się na ofercie rodzimej muzyki najpierw w Wimpie, a potem w TIDAL-u. Z tą zagraniczną też nie było źle – przeniesienie około 1000 ulubionych utworów z Deezera przyniosło raptem kilka pominięć. TIDAL wciska mi jednak uparcie muzykę, której nie chcę.

Na górze kolejkowane według korzyści dla TIDAL-a nowości, niżej klipy (jakoś nie mam ochoty oglądać ich w oknie odtwarzacza muzyki) . Potem garść playlist, z przewidywalnymi do bólu trendami z radia i telewizji. TIDAL Rising, TIDAL Discovery… no prawie nic tutaj dla mnie nie ma. Łapię się na tym, że oglądam kanały muzyczne i szybko Shazamem rozpoznaję kawałki, a potem wyszukuję je w TIDAL-u. Mozolne to. Niby wiedzą czego słucham, ale nie pomagają mi się rozwijać.

Spotify ostatniej szansy

Wahałem się przez chwilę nad Apple Music, ale ono jest tak paskudne, że powiedziałem stanowcze nie. Poza tym uwolniłem się do Apple’a dawno temu i nie zamierzam tego póki co zmieniać. Zobaczmy więc to Spotify.

spotify-2

Wady z początków rozwoju serwisu, jak brak odtwarzacza w formie aplikacji komputerowej (lubię sterować muzyką z poziomu klawiatury) czy ograniczone wsparcie dla platform mobilnych dawno stały się nieaktualne. To TIDAL z dziwnych przyczyn jest nieobecny na Windows Phone (można pobrać kompatybilnego Wimpa), a na jego premierę w menu SmartTV już chyba się nie doczekam.

Interfejs? Po kilku minutach obwąchiwania zdecydowanie najlepszy z jakim miałem do czynienia. W końcu mogę np. zaznaczać dowolną liczbę utworów i przemieszczać je pomiędzy playlistami poprzez gest przeciągnij-i-puść. W czasie konwertowania tidalowych playlist było trochę strat – ale odpadła głównie jakaś mało dla mnie istotna polska muzyka, przeżyję. Z radością dostrzegłem rozbudowane opcje kontroli udostępniania informacji o aktualnie słuchanej muzyce, ba można nawet włączyć sesję prywatną, by słuchana przez gości muzyka nie zaburzyła nam przetwarzania muzycznych sugestii. Uff… Wstydziłem się już kiedyś za historię odtwarzania z całonocnej imprezy, która z Deezera powędrowała prosto na Facebooka.

Najbardziej spersonalizowany strumień nutek

Po zaimportowaniu playlist i zalogowaniu się z poziomu TV, włączyłem na 6 godzin losowe odtwarzanie ulubionych utworów (czasem pomijając te słabsze). Nie ukrywam, że był to dla mnie test urastającej do miana legendy „inteligencji” Spotify. Widziałem jak analiza preferencji muzycznych działa w przypadku Deezera i nie spodziewałem się cudów. Ten ostatni zwykle przypominał mi zespoły, które dobrze znałem, ale zapomniałem o nich przez lata.

spotify-3

Po przesłuchaniu części zasobów, zakładka Odkrywaj w Spotify pokazała raptem 5 pozycji (po 2 dniach było ich znacznie więcej). Pierwsza pozycja – po 15 sekundach utwór ląduje w ulubionych. Druga pozycja – to samo. Dochodzę do trzeciej i niechcący dodaję do ulubionych nie pojedynczy utwór, lecz cały album. Chcę już to cofnąć, ale słyszę, że pierwszy z utworów jest obłędny. Płyta przefrunęła w pętli kilka razy. Każdy utwór został w ulubionych. Bomba.

I tym sposobem dzięki Spotify poznałem więcej godnej uwagi muzyki w jedno popołudnie, niż z trudem udawało mi się to w miesiąc na TIDAL-u. I nie były to jakieś remiksy znanych kawałków czy wykonawcy z głównego nurtu. Dostałem coś zupełnie dla mnie nowego, mniej znanego, a przy tym niezwykle ze mną kompatybilnego.

Każdy, kto tak jak ja bez muzyki żyć nie może, doskonale wie co dzieje się w głowie i sercu, gdy nagle odkrywamy nową, nieziemską kapelę, którą mamy ochotę słuchać bez końca. Dzień od razu nabiera barw, przychodzi fala energii i choćby w tym samym czasie spaść miał śnieg, grad i deszcz – jest OK.

To właśnie ta cecha Spotify sprawia, że cieszy się on aż tak wielką popularnością. Chociaż inni mają też olbrzymie biblioteki muzyczne, to Spotify najlepiej wie co nam będzie smakować. I Wam również życzę smacznego – 14 dni degustacji dostać można zupełnie za darmo.

Źródła zdjęć: Wikipedia, biura prasowe producentów sprzętu i opisanego oprogramowania


Jedna odpowiedź do “Od MP3 do Spotify”

  1. Ja pamiętam napstera .. Ale.też chyba była audio galaxy tylko że później uznano je za nielegalny serwis i zamknęli 🙂