Kilka, kilkanaście lat temu piractwo było na porządku dziennym. Zorganizowanie pirackiej wersji gry na płycie czy świeżutkiego albumu ulubionej kapeli było niejednokrotnie jedyną możliwością obcowania z dobrami kultury. I choć nie usprawiedliwiam tego procederu – wszakże tak jak i teraz, wtedy było to złodziejstwo – to wraz z kolejnymi latami i rozwojem technologii piratom wytrącane były kolejne „racjonalne” argumenty. Piractwo zwyczajnie przestało być opłacalne.
Być może brzmi to kontrowersyjnie, w końcu za piracenie nic się nie płaci, a wszystkie dobra otrzymuje się za darmo (pomijając tak oczywiste kwestie, jak dostęp do internetu czy prąd), ale kradzież (nazywajmy rzeczy po imieniu) przestaje być atrakcyjna.
Po co mam bowiem marnować czas na przeszukiwanie torrentów w celu pobrania nowego albumu ulubionego artysty, skoro jest Spotify, na którym album ten praktycznie od razu ląduje w dobrej jakości i czeka na odsłuchanie? I nie muszę nawet za to płacić, o ile nie przeszkadzają mi reklamy i ograniczenia w aplikacji mobilnej. Zresztą nawet te 15-20 złotych miesięcznie za nielimitowany dostęp do muzyki z całego świata to śmieszna kwota. To dwa dobre piwa w barze. W sklepie nie kupiłbym za to nawet kilkuletniego albumu.
Idziemy dalej. Gry komputerowe, które najczęściej padają ofiarą piractwa. Tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana, wszakże nowe tytuły kosztują grubo ponad 100 złotych, a niektórych kusi, by grać w nie od razu. Chcąc być jednak uczciwym można polować na promocje i grać całkowicie legalnie. Owszem, nie od razu przy premierze, ale kilka miesięcy później. Przy zalewie wielu znakomitych tytułów i tak brakuje czasu na ogranie tego wszystkiego, więc poczekanie na niższą cenę nie jest tragedią, przynajmniej dla mnie.
A do tego dochodzą liczne promocje i kupowanie gier w paczkach za – dosłownie – grosze. Moja biblioteka na Steam rozrosła się przez to do ogromnych rozmiarów, a mi aż wstyd, że w większość tytułów nigdy nie zagram. Śmieszy mnie zatem argument obrońców piractwa, że kradną gry, bo ich na nie nie stać. Wystarczy rozejrzeć się dookoła i skorzystać z promocji. O grach dostępnych za darmo nawet nie wspominając.
Jeszcze do niedawna najbardziej problematyczną kwestią były filmy i seriale. Fakt, kupowanie ich w sklepach to drogi i często nieopłacalny biznes. Nawet teraz, gdy Netflix wszedł do Polski, sprawa nie wygląda idealnie. Jeżeli ktoś chce być jednak uczciwy, znajdzie sposób, by obejrzeć swój ulubiony serial legalnie. Czterdzieści kilka złotych na miesiąc za Netfliksa to może dużo, ale nikt nie każe nam subskrybować usługi przez rok. Sam obecnie korzystam z darmowego miesiąca próbnego i prawdopodobnie po tym czasie zrezygnuję, bo na razie nie ma tam zbyt wielu pozycji, które by mnie interesowały. Ale zanim zakończy się darmowy okres, zdążę obejrzeć wszystko, co mnie interesuje. A wbrew pozorom kilka takich pozycji się znalazło.
No i zostają nam filmy. Bilety do kina do najtańszych nie należą, a na torrentach ten sam film dostępny jest za darmo. W ostatnim czasie Cinema City wprowadziło genialny abonament. Za 42 złote miesięcznie chodzimy do kina kiedy chcemy i ile chcemy. Nic nie stoi zatem na przeszkodzie, aby ogarnąć wszystkie najważniejsze premiery, spędzając np. jeden weekend w miesiącu w kinie. Można? Można. I to za niewielką kwotę.
Oczywiście jak podliczymy te wszystkie usługi, to wyjdzie nam miesięcznie całkiem niezła kwota. A wszystko to można mieć przecież za darmo, piracąc. Ja jednak zdecydowałem się płacić, bo uważam, że twórcom treści należy się zapłata za ich pracę. Bo to ich praca, tak samo jak pani na kasie w markecie, konduktora w pociągu czy pilota w samolocie. Im przecież opłaty nie odmawiamy, chcąc kupić chleb czy pojechać do innego miasta.

Od małego interesuje się komputerami – pierwszego peceta otrzymał w wieku trzech lat. Entuzjasta nowinek technicznych oraz dobrych gier komputerowych. Prywatnie nie stroni od dobrych, elektronicznych brzmień i wciągającej książki. Miłośnik zagranicznych seriali i filmów. Chciałby, aby doba miała 48 godzin.